Siedemnastego stycznia 1946 roku – w I. rocznicę oswobodzenia Warszawy na łamach „Dziennika Łódzkiego” (s. 3 wydania) zamieszczony został okolicznościowy artykuł poświęcony właśnie temu wydarzeniu zatytułowany : Od Puław do Warszawy. Jego autorem był T. Jacek Rolicki.
Z PRZYCZÓŁKA POD SANDOMIERZEM
Wielkie uderzenie styczniowe miało swoje etapy. Ruszyło nie od razu. Najpierw w rejonie przyczółka mostowego pod Sandomierzem uderzył marszałek Koniew.
Rankiem dnia 12 stycznia. Przygotowanie artyleryjskie zmasowanych jednostek było druzgocące.
Na przestrzeni 40 kilometrów przerwano wtedy front i w lukę wdarły się natychmiast zmotoryzowane jednostki radzieckie.
Siła uderzenia była miażdżąca.
Wszystkie z ogromnym nakładem pracy przygotowane umocnienia niemieckie, żelbetonowe bunkry, niezwykle skomplikowany system rowów łącznikowych z betonowymi upustami na kilka kilometrów w głąb znikł z powierzchni ziemi, grzebiąc pod sobą obrońców.
Gdy radzieckie oddziały po tym przygotowaniu artyleryjskim przeszły do natarcia, znalazły jedynie nielicznych żołnierzy całkowicie złamanych moralnie, niezdolnych do jakiegokolwiek oporu.
Z uszu i nosów wielu z nich płynęła obficie krew.
Tego samego dnia dywizje marsz. Koniewa zajęły kilkaset miejscowości i posunęły się na 40 kilometrów w głąb terytorium Polski.
Z radością witał Armię Czerwoną mieszkaniec tych ziem, cudem ocalałych od wysiedlenia, przeprowadzanego z prawdziwie niemiecką systematycznością.
W dwa dni potem dnia 14 stycznia w godzinach rannych rozpoczął natarcie marsz. Żukow.
Jakkolwiek I – sza Armia Polska wchodziła w skład frontu marsz. Żukowa, jednak nie ruszano tego odcinka.
Chodziło o koncentryczny atak, uderzenie z flanki na wielką skalę.
Z drugiej strony naczelne dowództwo radzieckie postanowiło po zajęciu Kielc stawić czoło grupie operacyjnej niemieckiej, w składzie kilku dywizji pancernych, której zadaniem była obrona Kieleckiego.
Akcja postępowała z błyskawiczną szybkością.
Przygotowana do uderzenia grupa niemiecka nie potrafiła nie tylko ująć w swe ręce inicjatywy przeciwnatarcia, ale została całkowicie okrążona z chwilą, gdy w rejonie Radomia spotkały się dywizje obu atakujących marszałków.
UDERZENIE POLSKIE
Równocześnie 16 stycznia na przedpolach Warszawy rozpoczyna się przygotowanie do uderzenia polskiego.
4 – ta Brygada artylerii zostaje przerzucona przez Wisłę.
Wstrzeliwuje się w różne cele i powraca na swoje dawne stanowisko wyjściowe.
Chodziło o zdezorientowanie nieprzyjaciela co do właściwego kierunku uderzenia.
Dopiero 17 stycznia z dwóch przyczółków mostowych, zajmowanych przez jednostki I – szej Armii poszło uderzenie w kierunku na północny – zachód.
Jednocześnie na odcinku 2 Dywizji Piechoty po sforsowaniu Wisły poszedł zagon artyleryjsko – pancerny na Piaseczno i Górę Kalwarię, otaczając pierścieniem Warszawę.
Ponieważ od północy ruszyły oddziały marsz. Rokossowskiego, stolica znalazła się całkowicie w kleszczach wojsk radziecko – polskich.
Niemcy już we wczesnych godzinach rannych uciekli z Warszawy i podążali w szybkich marszach na zachód, chcąc jak najprędzej uniknąć spotkania ze ścigającymi ich niezmordowanie dywizjami, którym znowu zależało na wejściu w kontakt z nieprzyjacielem.
W komunikatach niemieckich nazywało się to szumnie „zwycięskie oderwanie się od wroga!”.
PIERWSI OSIĄGNĘLI WARSZAWĘ…
Znajdowałem się wówczas jako korespondent wojenny przy 3 – ej Dywizji Piechoty im. Traugutta, noszącej nazwę „Trauguttowców”.
Ta dywizja miała za sobą pewną tradycję walk warszawskich.
Brała udział we wrześniowej ofensywie na Pragę, potem z wielkimi stratami niosła pomoc powstańczej Warszawie, tworząc przyczółek mostowy na Czerniakowie i wracać musiała z wielkimi stratami, gdy dowództwo powstańcze skapitulowało przed Niemcami, a dowództwo przyczółka mostowego dopiero w ostatniej chwili zostało o tym powiadomione i to drogą pośrednią, nie przez p. Bora – Komorowskiego.
Na przedzie w grupie artyleryjskiej szedł I – szy dywizjon 3 – go PAL – u, który brał udział w ostrzeliwaniu niemieckich kolumn odwrotowych.
Poprzedzani przez zwiadowców artyleryjskich szybkim marszem przeszli przestrzeń od południa i pierwsi osiągnęli Warszawę.
Jakże straszny widok przedstawiał się oczom żołnierzy !
Zdawało się, że to koszmarny sen tylko, z którego lada chwila można się będzie zbudzić.
Wiedzieli, że Warszawa jest zniszczona.
Z punktów obserwacyjnych czteromiesięcznego frontu można było zobaczyć nieliczne fragmenty zniszczonej stolicy.
Ale nikt nie mógł przypuszczać, żeby aż strasznie była okaleczona.
Zdawało się, że z tych ruin nic się nigdy nie podniesie, że nie ma siły dość wielkiej, by dźwignąć z gruzów na nowo piękne miasto.
Widziałem żołnierzy, nawet nie Warszawiaków, którzy patrząc na te straszliwe spustoszenia łzy mieli w oczach.
Pięści same się zaciskały wokół kolb karabinowych.
Kilkunastu w różnych miejscach spotkanych maruderów niemieckich rozstrzelano na miejscu, bez pardonu.
Żadna siła nie byłaby zmusiła żołnierzy do darowania im życia.
Zbyt wielką była wściekłość na brunatnych barbarzyńców.
BIAŁO – CZERWONA CHORĄGIEW NA WIEŻY KOŚCIELNEJ
Na Placu Zbawiciela chór. Witold Miszkinis wyrwał z auta białoczerwoną chorągiew i po schodach dostał się do wnętrza wieży kościelnej.
Z zapartym tchem obserwowali jego koledzy iście akrobatyczne sztuki oficera, który dostawszy się nareszcie na wieżę zawiesił na niej biało – czerwoną chorągiew.
Powitano to z wielką radością i hucznymi oklaskami.
Jednostki I – szej Armii pomaszerowały dalej na zachód za uciekającymi Niemcami.
Postój wypadł w okolicach Pruszkowa.
Dziwny to był postój.
Nie było zwykłych nabierań, ani śmiechu i radości, że nareszcie nadszedł ten tak bardzo upragniony dzień marszu naprzód.
Zbyt wielkie wrażenie wywarła tragedia Warszawy.
A na drugi dzień w czasie defilady przed najwyższymi przedstawicielami państwa, przed Prezydentem Bierutem, premierem Osóbką – Morawskim i Naczelnym Dowódcą gen. broni Rolą – Żymierskim Warszawa szalała ze szczęścia i pomimo mrozu i zimnego wiatru od samego rana tłumy stały na ruinach i zgliszczach Alei Jerozolimskich.
Biły brawa i wznosiły okrzyki na cześć maszerujących.
Ci, wygnani z Warszawy wierni jej mieszkańcy, przymusowo zamieszkali w podwarszawskich miejscowościach witali wojsko polskie i Polskę, która przybyła w aureoli sławy wojennej, by ich oswobodzić.
T. JACEK ROLICKI.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.