Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjno – Strajkowy (Solidarność, OPZZ, Forum Związków Zawodowych, WZZ Sierpień 80) zaplanował na dzień 26 marca strajk generalny na Górnym Śląsku. Strajk miałby objąć główne gałęzie przemysłu (m.in. górnictwo, hutnictwo, energetykę) oraz niektóre usługi np. transport publiczny. Strajk ma się odbyć w godzinach od 6 do 10, chyba że w rozmowach ostatniej szansy związkowcy znajdą porozumienie z rządem dotyczące postulatów strajkowych. Postulatami MKP-S są:
6) stworzenie osłonowego systemu regulacji finansowych oraz ulg podatkowych dla przedsiębiorstw utrzymujących zatrudnienie w okresie niezawinionego przestoju produkcji,
wprowadzenie systemu rekompensat dla przedsiębiorstw objętych skutkami pakietu klimatyczno – energetycznego,
ograniczenie ustaw dopuszczających stosowanie tzw. umów śmieciowych,
likwidacja NFZ i stworzenie systemu opieki zdrowotnej opartego na podobnych zasadach na jakich działała dawna Śląska Kasa Chorych,
zaniechanie likwidacji rozwiązań emerytalnych przysługujących pracownikom zatrudnionym w szczególnych warunkach,
zaprzestanie likwidacji szkół i przerzucania finansowania edukacji na samorządy.
Z tego wszystkiego wynika moim zdaniem co następuje: związki zawodowe, które chcą pokazać rządowi siłę i determinację, pokażą raczej swoją słabość. Organizacja „strajku generalnego” (właściwie będzie on takim tylko z nazwy), to raczej ostatni przedśmiertelny zryw niż przejaw siły i witalności związków zawodowych w Polsce. Wskazują na to następujące fakty: po pierwsze – zasięg terytorialny strajku. Jest on ograniczony wyłącznie do województwa śląskiego, a więc do bardzo małego obszaru Polski. W innych województwach związkowcy nie są po prostu w stanie zorganizować podobnej akcji. Po drugie – nawet na Śląsku strajk nie obejmie nawet połowy pracujących. Ograniczony jest on właściwie do sektora publicznego i do branż w których związki mają jeszcze tradycyjnie w miarę pewną pozycję.
Branże w pełni prywatne, usługi, finanse, handel nie przyłączą się do strajku. Po trzecie – zakres żądań strajkowych. Są one niewystarczające i mało zdecydowane. Nie da się oprzeć wrażeniu, że związkowcy bardziej troszczą się o losy przedsiębiorstw niż robotników. Ponadto postulaty są sformułowane w sposób umożliwiający rządowi manipulowanie, oszukiwanie i udawanie. Rząd może się na nie zgodzić, aby później zwodzić, obiecywać, następnie obiecywać że obietnic dotrzyma, udawać, że je dotrzymuje itd. itd. aż do momentu gdy o sprawie wszyscy zapomną.
Postulaty i żądania powinny być postawione konkretnie i stanowczo, tak aby uniemożliwić opaczną interpretację i szukanie półśrodków. Postulatami powinno być np. zwiększenie płacy minimalnej o 500 zł, skrócenie wieku emerytalnego do czasu sprzed jego wydłużenia, zmiana konkretnych zapisów Kodeksu Pracy itp. Po czwarte – już przed samym strajkiem związkowcy wywiesili białą flagę. Strajk w godzinach 6-10 to jakiś kiepski żart. Chyba związkowcy posłuchali pouczeń rządu i cięgów od mediów, że osłabianie fabryk raczej nie pomoże robotnikom. Idąc tym tropem, związkowcy rzeczywiście powinni raczej zastrajkować w niedzielne po południe, gdzieś w domu prywatnie, tak aby nie zakłócać spokoju ludności i dobrego samopoczucie przedsiębiorców. Toż to barbarzyństwo strajkować w godzinach pracy! Jakie to koszty, kto za to zapłaci! – wzmaga się oburzenie burżuazji i rządu, a związkowcy z podkulonym ogonem organizują strajk tak aby jak najmniej im zaszkodzić.
Ruch związkowy jest w agonii. Zmiany legislacyjne, prywatyzacja, strach przed utratą pracy, słabi i przekupni liderzy związkowi, śmieciowe umowy pracy – to wywołało pożądany przez burżuazję efekt. Robotnicy są podzieleni, zobojętniali, zatomizowani, nie mają poczucia jedności klasowej i wspólnoty interesów. Praca i życie zostały sprywatyzowane i szczelnie zamknięte do własnego „ja”. Nie liczą się inni, nawet koledzy przy maszynie, a co dopiero robotnicy z innych fabryk czy miast. Dopóki ja mam pracę i co włożyć do garnka, to jest dobrze i nie warto się wychylać. Protesty, strajki? – nie warto. Lepiej siedzieć cicho i cieszyć się, że jak zwalniają to innych a nie mnie. Taka jest mentalność dzisiejszego „sprywatyzowanego” robotnika. Dzisiaj nie wymaga się od niego aby brał sprawy w swoje ręce, aby domagał się praw i sprawiedliwości. Dzisiaj ma on siedzieć cicho, robić co mu każą i dziękować za łaskę tysiąca pięciuset złotych jaką dostaje raz w miesiącu. To wszystko. Czasy gdy wymagano od robotników aktywności i protestów skończyły się 25 lat temu. Dziś robotnicy są bezsilni, związki ubezwłasnowolnione. Rząd może niemal wszystko – wydłuża wiek emerytalny, likwidować uprawnienia pracownicze, zmniejszać stawki za nadgodziny, wydłużać dzień pracy… i nie napotka na żaden opór. To niestety bardzo przykre ale prawdziwe. Organizując strajk generalny związkowcy liczą chyba na cud, że poprzez strajk uda im się wskrzesić bojowego ducha robotniczego. Choć z drugiej strony, być może wcale na ten cud nie liczą. Może to jest tylko ich prywatna rozgrywka o nieodległe już rozdanie stołków w parlamencie.
Ludwik Granma