Plan zakupu przez Polskę 250 amerykańskich czołgów Abrams to element nasilającej się militaryzacji polityki, a także podporządkowania obronności kraju interesom politycznym. Nowe czołgi, które nie są sprzętem potrzebnym do obrony, lecz bronią ofensywną, wpisującą się w agresywną doktrynę militarną, będą kosztowały polski budżet 23 miliardy złotych.
Porozumienie o zakupie czołgów wynegocjowano w ekspresowym tempie, bez przeprowadzenia przetargu czy analizy potrzeb zakupu czołgów. 5 kwietnia minister obrony narodowej podpisał je uroczyście na poligonie w Wesołej. Polskie władze zawarły porozumienie w kilkanaście dni po wizycie w Polsce prezydenta USA Joe Bidena, wykorzystując wojenną histerię, a także bierność społeczeństwa i brak protestów antywojennych. Wojna na Ukrainie stała się pretekstem do wydania 4,8 mld dolarów, czyli około 23 mld złotych na sprzęt, który Polsce nie jest potrzebny. Dla porównania całkowity koszt szpitala tymczasowego na warszawskim Stadionie Narodowym, zbudowanego w trakcie pandemii Covid-19 to 54 mln zł. Czołgi będą kosztowały więcej niż wszystkie roczne wydatki na ochronę zdrowia zaplanowane w budżecie państwa, wynoszące około 21 mld zł.
Szczegółowe informacje o szczegółach konstrukcyjnych oraz oprogramowaniu wykorzystywanym w komputerach pokładowych Abramsów pozostają w gestii Amerykanów. Nie jest również tajemnicą, iż mają oni możliwość „wyłączenia” dostarczanego przez nich sprzętu, gdyby uznali, że jest używany niezgodnie z interesami Waszyngtonu. Zakup czołgów nie wiąże się z dodatkowymi inwestycjami offsetowymi w Polsce. Dostarczany jest gotowy sprzęt, więc zakłady zbrojeniowe, a także cywilne, nie skorzystają na tej transakcji. Żadne z państw europejskich nie używa obecnie Abramsów. Uniemożliwia to współpracę z nimi dotyczącą na przykład w sprawie dostaw części, czy też wspólnego, tańszego serwisowania pojazdów.
Zawarcie obecnego kontraktu spowoduje konieczność podpisania kolejnych. Polska nie posiada infrastruktury dostosowanej do użytkowania czołgów Abrams. Zmienić trzeba będzie cały łańcuch zaopatrzeniowy oraz techniczny wyposażonych w nie jednostek. Dostarczone przez Stany Zjednoczone pojazdy nie będą mogły być modernizowane w Polsce, przez rodzimy przemysł. Wcześniej brał on udział w serwisowaniu czołgów znajdujących się na wyposażeniu Wojska Polskiego. Teraz jego rola zostanie ograniczona. Dlatego krytycznie o zakupach sprzętu z USA wypowiadali się między innymi związkowcy z polskich zakładów zbrojeniowych.
Wątpliwości ekspertów wojskowych budzi przydatność samych Abramsów na terenie Polski. Nie jest to skuteczna broń defensywna. Pojazdy ważą 62,5 tony, czyli więcej niż na przykład użytkowane przez WP czołgi Leopard 2 (55 ton). Są też szersze od innych czołgów Wojska Polskiego. Powoduje to problemy na przykład przy transporcie czy pokonywaniu mostów. Abramsy są również proste do wykrycia ze względu na ilość ciepła, którą emitują. W sytuacji przewagi przeciwnika w powietrzu ich „przeżywalność” na polu walki może być więc bardzo krótka. Problem stanowi również ogromne zużycie paliwa przez amerykańskie czołgi. Sprawdziły się one w sytuacjach, gdy ścierały się z o wiele słabiej wyposażonym przeciwnikiem, przy wsparciu ogromnej maszyny logistycznej US Army – podczas pierwszej i drugiej wojny w Zatoce Perskiej.
Głównym beneficjentem polskiej polityki „obronnej” są wielkie koncerny zbrojeniowe, w tym producent Abramsów – General Dynamics. Jego przychody były w roku 2021 rekordowo wysokie – osiągnęły 38,5 miliarda dolarów. Za sytuację tę odpowiada przede wszystkim większa liczba kontraktów zbrojeniowych. Po podpisaniu przez Polskę porozumienia na dostawę Abramsów wartość akcji koncernu na nowojorskiej giełdzie wzrosła o ponad 2%. Oznacza to ogromne zyski nie tylko dla samej firmy, ale również obracającego jej akcjami kapitału finansowego.
Zakup amerykańskich czołgów stanowi element militarystycznej i ofensywnej doktryny przyjętej przez obecne PiSowskie władze przy aprobacie tak zwanej „demokratycznej opozycji”. Zamiast wzmacniana potencjału obronnego, obrony cywilnej, zabezpieczania ludności przed skutkami konfliktu, rząd preferuje podpisywanie umów na efektowny, lecz nieprzydatny sprzęt. Pokazuje również, że jego celem są nie działania dyplomatyczne, deeskalacja sytuacji oraz rozbrojenie, lecz wspieranie nowego wyścigu zbrojeń. Ustawa o ochronie ojczyzny uchwalona przez parlament już po wybuchu wojny na Ukrainie, przewiduje wzrost wydatków na zbrojenia do poziomu ponad 3% PKB. To jeden z najwyższych poziomów wśród krajów NATO.
Tymczasem nawet ciągłe zwiększanie wydatków zbrojeniowych nie zagwarantuje Polsce bezpieczeństwa w wypadku wojny. Stany Zjednoczone na przykładzie Afganistanu pokazały jak traktują sojuszników.