Wkroczenie w sierpniu talibów do stolicy Afganistanu Kabulu kończy najdłuższą z tzw. „wojen z terroryzmem”. Marionetkowe władze utworzone pod patronatem USA i NATO rozpadły się.
Nastąpiło to jeszcze przed zakończeniem zapowiadanego wycofania z Afganistanu wojsk USA. Prezydent Aszraf Ghani zapewniał, że Kabul będzie się bronić, a sytuacja jest pod kontrolą. Jeszcze tego samego dnia uciekł z oblężonej stolicy, a wyposażone przez Waszyngton afgańskie wojsko złożyło broń niemal bez wystrzału.
Do władzy w kraju powrócili talibowie – kontynuatorzy radykalnego, islamskiego ruchu utworzonego dzięki wsparciu Pakistanu oraz USA w latach 80. zeszłego wieku. Wówczas radykałowie wyznający średniowieczne normy obyczajowe oraz islam w jego najbardziej zacofanej wersji, byli im potrzebni do walki z Armią Czerwoną.
Zwalczali również społeczne zdobycze, osiągnięte w latach 70. i 80. XX wieku, za czasów istnienia Ludowo-Demokratycznej Republiki Afganistanu. To CIA organizowało wsparcie finansowe dla islamistów, przerzut ochotników oraz szkolenia. Odpowiadało za radykalizację środowisk islamskich oraz promowanie najbardziej reakcyjnej wahabickiej odmiany islamu.
Bez zewnętrznej pomocy religijni radykałowie, zwani mudżahedinami nie byliby w stanie przejąć władzy ani się rozwinąć. Od 1992 roku, czyli momentu upadku Ludowo-Demokratycznej Republiki Afganistanu, kraj ten był pogrążony w ciągłej wojnie domowej. Wyłonili się z niej talibowie, kolejne pokolenie radykalnych islamistów, często przybyłych z Pakistanu. To oni w roku 1996 powołali islamski emirat Afganistanu – oparty na religijnych, reakcyjnych zasadach, nie uznający praw kobiet ani mniejszości narodowych.
Stworzony przez nich system odrzucał wiele zdobyczy nowoczesności. Najbardziej reakcyjne grupy zbrojne, w tym Al-Kaida, zaczęły tworzyć w Afganistanie swoje centra treningowe. Waszyngton sam stworzył ruch, który od 2001 roku zwalczał, napadając na Afganistan.
USA oraz ich sojusznicy, w tym Polska, ponoszą całkowitą winę za zniszczenie Afganistanu. 20 lat obcej okupacji oraz marionetkowych, proamerykańskich rządów to okres niszczenia infrastruktury oraz ogromnej korupcji. Okupanci nie interesowali się losem ludności cywilnej ani reformami społecznymi. Rozwijali jedynie ufortyfikowane bazy, z których wyruszali na karne wyprawy, aby zastraszać, zabijać i niszczyć. Współpracowali z lokalnymi watażkami, których rządy były równie krwawe co w okresie władzy Talibów.
Wybory w Afganistanie, wykorzystywane propagandowo jako „pierwsze wolne”, nie spełniały żadnych standardów demokratycznych, a na większości obszaru kraju stanowiły farsę. Lokalni przywódcy i urzędnicy zastraszali głosujących lub fałszowali wyniki. Brak nadzoru oraz przejrzystych procedur oznaczał, iż niemożliwa była weryfikacja kto wygrał. Ghani nie może więc być określany mianem demokratycznego prezydenta. Został nim tylko i wyłącznie ze względu na wypełnianie rozkazów płynących z Waszyngtonu, który przymknął oko na jego autorytarne tendencje.
Prawa kobiet, będące jednym z pretekstów do walki z Talibami, nie zostały zagwarantowane na terytoriach kontrolowanych przez proamerykańskich watażków. Postęp ograniczył się do nielicznej wielkomiejskiej elity. Powszechnie szerzył się natomiast chaos, porwania dla okupu oraz handel narkotykami. Pozbawieni zniszczonych upraw rolnicy, nie mogący dowieźć swoich produktów do miast, zostali zmuszeni do uprawiania opium lub współpracy z talibami. Pomoc udzielana Afgańczykom przez siły okupacyjne miała czysto propagandowy wymiar, a jej zakres był minimalny.
Skorumpowane władze Afganistanu rozsypały się jak domek z kart. Podobnie 300-tysięczna armia szkolona i wyposażona przez Amerykanów. Okazało się, iż całe jej oddziały istniały jedynie na papierze, aby lokalni watażkowie mogli pobierać wynagrodzenia oraz defraudować pieniądze na żołd. Żołnierze przechodzili na stronę przeciwnika lub dezerterowali nie wierząc skorumpowanym, proamerykańskim politykom. Okazało się, iż inwazja oraz 20 lat okupacji były prowadzone jedynie w interesie imperialistów. Twierdzenia o „wprowadzaniu demokracji” okazały się propagandowymi hasłami tworzącymi przyzwolenie społeczne na wojnę napastniczą.
Konflikt w Afganistanie obnażył bezwzględny charakter kapitalistycznej i imperialistycznej agresji. Przeciwko ludziom żyjącym w skrajnej nędzy, bez dostępu do opieki zdrowotnej, edukacji czy nawet czystej wody, skierowano najnowocześniejsze rodzaje broni. Tak zwana „koalicja antyterrorystyczna” złożona z sił NATO powodowała liczne ofiary cywilne. Wykorzystywała drony oraz bombardowania lotnicze do atakowania wiosek podejrzewanych o sprzyjanie ruchowi oporu.
Bezpośredni koszt wojny w Afganistanie przez 20 lat wyniósł około 2 biliony dolarów, czyli około 300 mln USD dziennie. Przekazanie nawet części tej kwoty Afgańczykom mogłoby odmienić ich życie, pozwolić na odbudowę ze zniszczeń i normalizację sytuacji. Liczba ludności Afganistanu to 39 040 000, 2 miliardy dolarów przełożyłyby się więc na 52,5 tys USD na każdego mieszkańca kraju.
„Koalicja antyterrorystyczna” popełniła zbrodnie przeciwko ludom Afganistanu. Doprowadziła do śmierci nawet kilkudziesięciu tysięcy cywilów. Dziś debatuje nad tym jak ograniczyć swoją odpowiedzialność. Stara się nie przyjmować jako uchodźców, nawet tych Afgańczyków, którzy z nią wcześniej współpracowali. Administracji prezydenta Joe Bidena na rękę jest zwiększanie niestabilności w regionie oraz tworzenie kolejnego zagrożenia dla państw poradzieckich. Dopełnia się scenariusz, o którym od roku 2001 mówiły ruchy antywojenne, konsekwentnie walczące z imperializmem. Agresje militarne nie wyeliminowały terroryzmu, ani nie poprawiły sytuacji międzynarodowej.