Komunistyczna Partia Polski wyraża poparcie dla protestów polskich rolników, sprzeciwiających się nierównemu traktowaniu, a także narzucanym w interesie wielkiego kapitału zasadom "Nowego Zielonego Ładu"

Ten gniewny Che Guevara

Opublikowano:

Kategoria: Bez kategorii


Polemika z Piotrem Ikonowiczem

Na łamach „Trybuny” z 29 lipca br. Piotr Ikonowicz przedstawił swoją wizję postaci i spuścizny ideowej Che Guevary. „Che nie był Chrystusem. Zabijał wrogów i sam zginął, walcząc o wolność i szczęście milionów”- informuje dziennik na pierwszej stronie, zachęcając do lektury tekstu „Hasta la victoria siempre!” autorstwa Ikonowicza.

Artykuł nie jest pozbawiony refleksji bardzo wymownych, demaskujących walkę Guevary z wrogiem nie mającym żadnych skrupułów i stosującym znacznie mniej humanitarne metody walki niż rewolucyjni partyzanci. Nie brak w nim jednak także niestety uproszczeń, wskazujących na to, że autor bardzo powierzchownie i wybiórczo potraktował kwestię tego, jak Rewolucja Kubańska odnosiła się do zagadnień związanych z przemocą. Nie ma nic o traktowaniu jeńców, Che Guevara w wizerunku naszkicowanym przez Ikonowicza jawi się jako człowiek czynu, napędzany do walki z potężnymi przeciwnikami jedynie poprzez gniew będący reakcją na ich zbrodnie przekraczające wszelkie granice.

Udowodnieniu tej z góry założonej tezy służą cytaty, jakie Ikonowicz dobrał z publicystyki Che, a właściwie jeden i to ten najczęściej interpretowany przez antykomunistów: „Nienawiść jako element walki. Niewzruszona nienawiść do wroga, która rozsadza naturalne granice człowieka i zamienia go w skuteczną i zimną maszynę do zabijania. Tacy muszą być nasi żołnierze. Lud bez nienawiści nie zdoła zatriumfować nad brutalnym wrogiem.” Ikonowicz przy tym przemilcza fakt, że cytat ten pochodzi z „Dzienników motocyklowych” i powstał w naturalnym odruchu oburzenia na ogrom nędzy i zbrodni popełnianych przez północnoamerykańskie imperium i jego marionetki z bananowych reżimów na narodach Ameryki Łacińskiej. Ten ogrom nędzy i zbrodni Guevara zobaczył na własne oczy objeżdżając wzdłuż i wszerz Amerykę Łacińską na motocyklu wraz z swym przyjacielem – Alberto Granado. Były to typowe wrażenia spisane na gorąco, pod wpływem silnych przeżyć i równie silnych emocji podczas rocznej podróży, stanowiącej swego rodzaju przełom w dojrzewaniu świadomości politycznej Guevary, rozpoczęty w 1951 roku.

Jest prawdą, że Che miewał również i potem, szczególnie w okresie swoich rewolucyjnych misji w Kongo i Boliwii, chwilowe napady gniewu, związane głównie z błędami podkomendnych mogącymi kosztować życie całej partyzanckiej grupy, bądź wynikające w sposób logiczny z ogólnego położenia. Sam odnosił się do nich bardzo samokrytycznie, czego świadectwem są niektóre zapisy z „Dziennika z Boliwii”. Guevara miejscami rozważa, czy jego stan nerwowy nie czyni z niego balastu dla sprawy, o którą walczy. Jednak sprowadzanie go do wymiaru człowieka wybuchowego, kierującego się w swoich koncepcjach wyłącznie romantycznym buntem wobec zastanej rzeczywistości i związanymi z tym bieżącymi emocjami jest tylko częścią, jeśli nie cząstką całej prawdy. Nie działał on bowiem jedynie pod wpływem tego słusznego gniewu, ale postępował zgodnie z rozumną koncepcją, której ostatecznym celem miała być transformacja człowieka na lepsze. Ten wymiar postaci Che Guevary Ikonowicz wyraźnie traci z pola widzenia.

Celowości tej dowodzą zarówno wypowiedzi Che, których autor tekstu w „Trybunie” nie przytoczył, jak i rewolucyjna praktyka działań Guevary, która wbrew tezom Ikonowicza bynajmniej nie sprowadza się wyłącznie do buntu wobec ludobójczych działań Imperium, których efektem miałaby być rozszerzająca się na odpowiedzialnych za utrwalanie opresji i wyzysku nienawiść wraz z zemstą.

„Lud musi nienawidzić” –  tak zatytułowany został podrozdział artykułu, w którym Ikonowicz omawia motywację Che do walki i przytacza cytowany wyżej fragment o maszynie do zabijania, konfrontując to ze wzmianką o tym, jak Che stwierdzał także, że prawdziwym rewolucjonistą kieruje miłość. „Myślę, że miłość i nienawiść są ze sobą zrośnięte. Kto kocha wolność, nienawidzi jej przeciwieństwa. Każda miłość, która nie niesie ze sobą nienawiści, jest po części podejrzana”- skomentował to Eduardo Galeano, niekwestionowany autorytet moralny wśród intelektualistów Ameryki Łacińskiej, ceniony także na Kubie, którego Ikonowicz sam poprosił o jego interpretację tej sprzeczności. Choć wypowiedź Galeano ma podłoże logiczne i racjonalne, nie aspiruje chyba jednak do sprowadzenia meritum poglądów Guevary do odpowiadania nienawiścią i wychowywania w nienawiści do wroga całych generacji Kubańczyków. Dowody wskazują raczej jednoznacznie, że nienawiść za krzywdy narodziła się i rozprzestrzeniła w społeczeństwie kubańskim niezależnie od zamiarów Che Guevary, czy któregokolwiek z wybitnych rewolucjonistów. Kluczowe i warte przytoczenia są w tym kontekście zarówno dane liczbowe dotyczące liczby egzekucji na Kubie po rewolucji jak i strat ludzkich spowodowanych przez najemny terroryzm, skonfrontowane z ilością ofiar terroru ancien regime, jak i statystyki odnośnie oddolnych nastrojów społecznych, idących w kierunku zdecydowanego poparcia dla rozprawy ze znienawidzonymi mordercami na służbie Batisty i ich płatną agenturą.

Według m.in. niezależnych od siebie ustaleń Paco Ignacio Taibo II i Davida Sandisona 93% Kubańczyków znajdowało się „w nastroju linczu” w stosunku do byłych funkcjonariuszy reżimu Batisty obciążonych odpowiedzialnością za okrutne zbrodnie. Stanowi to potwierdzenie deklaracji wyrażanych ze strony przedstawicieli władz kubańskich. Raúl Gómez Treto, starszy radca prawny kubańskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, uzasadniał stosowanie kary śmierci koniecznością zapobiegania masowym linczom, jakie miały miejsce po rewolucji, która obaliła dyktaturę Machado w 1933 r. Philip Agee, śledzący ciężar win skazywanych na śmierć oficer operacyjny CIA, któremu zlecano wykonywanie (opisanych potem przez niego w książce „Inside the Company: CIA Diary”) metod sabotażowych przeciw Kubie i innym krajom w Ameryce Łacińskiej, także podkreślał praworządność tych procesów sądowych. „Przed sądami stanęło wielu ludzi związanych z CIA, odpowiedzialnych za zbrodnie popełniane na własnym społeczeństwie, takie jak masowe egzekucje i tortury” – mówił Agee podczas kręcenia dokumentalnego filmu w reżyserii Estelli Bravo „Fidel. Untold history”.

Ikonowicz nie myli się, kiedy pisze, że Che Guevara wykazywał jednolitość poglądów i działania, co zresztą można odnieść i co dotyczyło w historii niejednego wybitnego rewolucjonisty.

Jednak wbrew temu, co zdaje się sugerować przez swoje przemilczenia jego artykuł w Trybunie, Guevara nie wpisał się wyłącznie w schemat ludowego mściciela, który stał się  skuteczną i zimną maszyną do zabijania. Zacząć trzeba od stosunku wobec jeńców, jaki reprezentował zarówno sam Che, jak i wszyscy czołowi komendanci kubańskiej rewolucji jeszcze w okresie walki z  Batistą.

Na stronie głównej Międzynarodowego Czerwonego Krzyża można przeczytać następujące wspomnienie wydrukowane pierwotnie w „Marine Corps Gazette” z zaznaczeniem, że jest to relacja opisująca fakty potwierdzone przez wiele innych źródeł:

„Wieczorem byłem świadkiem kapitulacji setek batistianos z garnizonu w pewnej mieścinie. Z czterech stron otoczyli ich buntownicy uzbrojeni w thompsony, po czym przemówił Raul Castro:

„Wierzymy, że przyłączycie się do nas, by walczyć przeciwko panu, który was tak źle potraktował. Jeżeli nie zechcecie skorzystać z tego zaproszenia – a nie zamierzam go powtarzać – jutro odstawimy was do obozu Kubańskiego Czerwonego Krzyża. Wierzymy, że jeżeli wrócicie pod rozkazy Batisty, nie podniesiecie broni przeciwko nam. A jeżeli to uczynicie, pamiętajcie to, co teraz powiem.

Złapaliśmy was teraz. Możemy złapać znowu. A kiedy złapiemy, nie będziemy was terroryzować ani torturować, ani zabijać. […] Jeżeli złapiemy was drugi albo i trzeci raz […] znowu was odeślemy, jak teraz to czynimy”.

Jak stwierdzają znawcy przedmiotu, tacy jak Michael Waltzer, z reguły armie partyzanckie dążą raczej do tego, by zabijać jeńców, a nawet jeśli postępują tak jak bojownicy Castro, to i tak nigdy nie mają gwarancji, że przeciwnik wykaże się równą wspaniałomyślnością.

Warto też zwrócić uwagę na fakt, że w swoim reportażu „Chrystus z karabinem na ramieniu” Ryszard Kapuściński opisywał kontynuację tych praktyk postępowania z jeńcami, jaką Che uskuteczniał w Boliwii i Kongo. Inna rzecz, że jak już wspomniałem, była to norma postępowania, jaką wypracowali przywódcy rewolucji kubańskiej w okresie walk z Batistą.

Nawet w okresie klęski inwazji w Zatoce Świń, gdy w warunkach ogromnych zbrodni najemników, musiało dojść do masowych aresztowań krajowych przeciwników, Fidel Castro nie potraktował ich, mimo, że jego kraj padł ofiarą najemnego terroryzmu, tak jak chociażby traktowano więźniów baz amerykańskich w ostatnich latach.

W długim przemówieniu wyjaśniającym przyczynę klęski najeźdźców 23 kwietnia 1961 r. bezpośrednio i otwarcie odniósł się do aresztowań:

„W tego rodzaju akcji zawsze oczywiście może mieć miejsce pewna niesprawiedliwość, ale to jest nieuniknione. Kraj znajdujący się w niebezpieczeństwie musi przedsięwziąć środki obronne. Powtarzam, mogły zaistnieć wypadki niesprawiedliwych aresztowań, przez pomyłkę mogło się nawet zdarzyć, że został zaaresztowany jakiś rewolucjonista, ale kto naprawdę jest rewolucjonistą, ten to zrozumie. Poza tym po zlikwidowaniu agresji, kiedy sytuacja się unormuje, wszystkie te osoby, na których nie ciąży żadne konkretne przestępstwo, ci wszyscy, którzy zostali zaaresztowani tylko dlatego, że ich osoby budziły podejrzenia, zostaną zwolnieni. Pozostaną oczywiście w więzieniu ci, którym udowodni się ich działalność kontrrewolucyjną. Już od wczoraj rozpoczęto zwalniać osoby zaaresztowane w trybie prewencyjnym”.

Rine R. Leal milicjant z Batalionu nr 111 opisał następujące wydarzenie. Na przeraźliwe wrzaski jednego z czterdziestu pojmanych przez jego oddział najemników, który chciał by go zabić, bo nie może już dłużej cierpieć z powodu cukrzycy i wrzodu żołądka, Castro spokojnie odpowiedział:

– Po co mamy ciebie zabijać. Wyleczymy cię, abyś mógł żyć.

Lektura wspomnień partyzanckich Che publikowanych w 1963 r. w cyklicznych odcinkach na łamach pisma „Verde Olivo”, wydawanych potem również w Polsce pod różnymi tytułami, pokazuje, że Che odnosił się wprawdzie w sposób surowy i wymuszony przez okoliczności w stosunku do tych, którym udowodniono zdradę, ale jego ówczesnego postępowania bynajmniej nie można wpisać w schemat działania odczłowieczonego automatu.

Czy była w tym sprzeczność, że Che jako dowódca i żołnierz musiał decydować o życiu lub śmierci przestępców, którzy podszywając się pod żołnierzy armii rewolucyjnej, a nawet kradnąc tożsamość komendantów rewolucji (jeden podawał się np za Juana Almeidę Bosque) gwałcili, mordowali i plądrowali chłopów? Dla tych, których zdaniem Guevara to wampir zabijający dla przyjemności i z których tezą moim zdaniem Ikonowicz polemizuje w sposób niedostateczny, powinna być zaskakująca następująca wypowiedź tego „wampira”, pokazująca raczej pogardę wobec bezmyślnego okrucieństwa: „Złodzieje bydła”, których „wspaniałe uczynki” były wymierzone w masy wieśniaków mordowanych w Escambray, gdzie siali większy terror niż sama armia Batisty. Są oni częścią naszego sumienia. Przypominają nam o naszym grzechu, grzechu rewolucji, którego nie popełnimy już nigdy, lekcji, jaką odebraliśmy. Historia rewolucji jest odzwierciedleniem rewolucyjnej wiary. Kiedy ktoś, kto nazywa się rewolucjonistą, nie zachowuje się jak przystało rewolucjoniście, jest tylko szarlatanem. Niech wszyscy oni uścisną sobie dłonie: Ventura i Tony Varona, którzy tak zaciekle ze sobą walczyli, Prio i Batista, Gutierrez Menoyo i Sanchez Mosquera, zabójcy, którzy mordowali, aby zaspokoić swoje żądze, i którzy robili to w imię wolności. Złodzieje i kupczący uczciwością, wszelkiego rodzaju oportuniści, kandydaci na prezydenta – wspaniała paczka. Tak dużo się od was nauczyliśmy! Dziękujemy wam ! [Ernesto Che Guevara – Rewolucja. Wspomnienia z kubańskiej wojny rewolucyjnej, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2009, s.293]. Dodać należy także, że ci którzy palili się do egzekucji dla przyjemności, dołączali często potem do grona najemników, krzycząc o zbrodniach dyktatury. Che opisuje w swoich „Epizodach wojny rewolucyjnej” (późniejsze wydanie ma tytuł „Rewolucja”) tego rodzaju przypadki, gdy np. skazany za zabójstwo więźnia kapitan uciekł do USA, oskarżając potem Kubańską Rewolucję o najcięższe zbrodnie.

Już wówczas starał się nie dopuszczać do linczów. Zauważył też prawidłowość, że sadyści pragnący tylko się wyżyć, najczęściej kończyli jako zdrajcy oskarżający rewolucję o najgorsze okrucieństwa. Nadmienia, podając konkretne przykłady, że nie brakło też takich renegatów rewolucji, którym rewolucja przywracała poprzednie stanowiska, wybaczając lekką zdradę, którzy następnie łączyli się z terrorystami przeciw własnemu krajowi.

Nikt jednak dzisiaj nie jest w stanie zrozumieć tego, jak ciężkie były to wówczas decyzje i jak decydowały one, w warunkach walki partyzanckiej, o życiu bądź śmierci ludzi… Nikt, kto nie zna wojennych realiów nie jest w stanie sobie uświadomić faktu, że to wskutek zdrad lotnictwo Batisty bombardowało obozowiska powstańców, znając trasy ich przemarszów… Trudno przychodzi także zrozumienie tak prostych prawd, że jeśli ktoś podszywał się pod rewolucjonistów, popełniając czyny zbrodnicze i niegodne, to robił to właśnie po to, by chłopi szli na współpracę z oficerami Batisty, wydając powstańców – dzięki temu można było ich następnie kompromitować i wyniszczyć. Ponadto umożliwiało to później dokonywanie krwawych pacyfikacji na wsiach udzielających im schronienia.

Na marginesie dodam też, że myliłby się ten, kto wyobrażałby sobie rewolucjonistów kubańskich przez cały czas skoncentrowanych jedynie na operacjach wojskowych. W rzeczywistości starali się oni wypracować już w tym czasie metody oddolnego świadomego gospodarowania. Guevara opisuje w wyżej wymienionych wspomnieniach, publikowanych w 1963 roku, że obok organizowania sieci szpitali polowych, w których rewolucjoniści starali się też udzielać pomocy przedstawicielom ludu, którzy padli ofiarą zemsty Batisty, próbowali założyć piekarnię, którą jednak lotnictwo wroga zbombardowało. W tym ostatnim przypadku kierowała nimi konkretna, co zdradza Che, myśl o przekształceniu prawie niepiśmiennych chłopów, znających się jedynie na gospodarce rolnej, w świadomych i samodzielnych gospodarzy poznających nowe tajniki produkcji. Dalekosiężnym celom służyło też projektowanie budowy elektrowni, o czym również można tam przeczytać. Pokazuje to dobitnie, że partyzanci, nie znając własnego jutra i nie wiedząc ilu z nich odda jeszcze życie w ciężkich i nierównych walkach, myśleli o życiu społecznym i o gospodarce na czas pokoju.

Jak wyglądała wówczas sytuacja Kuby najlepiej scharakteryzował John Fitzgerald Kennedy na bankiecie wydanym przez Partię Demokratyczną w mieście Cincinnati w stanie Ohio 6 października 1960 r.

„W 1953 roku kubańska rodzina miała dochód sześć dolarów tygodniowo. Od 15 do 20 procent siły roboczej było chronicznie bezrobotne. Tylko jedna trzecia z kast zamieszkujących na wyspie miała bieżącą wodę, a w ciągu ostatnich lat poprzedzających rewolucję Castro, te fatalne standardy życia pogorszyły się, obejmując dalszą część populacji, która nie brała udziału w rozwoju gospodarczym. […].”

Podkreślając, że rząd ten służył maksymalizacji zysków i interesów firm prywatnych, które były zdominowane przez północnoamerykańskie koncerny, Kennedy wyliczał:

„Na początku 1959 r. do amerykańskich spółek należało około 40 procent ziem cukrowniczych, prawie wszystkie gospodarstwa rolne, 90 procent kopalni i koncesji mineralnych, 80 procent usług i praktycznie cały przemysł naftowy, obejmujący dwie trzecie kubańskiego importu. […]”.

Jako symbol relacji jego rządu z Batistą, Kennedy przytoczył przykład złotego telefonu, który został uroczyście wręczony kubańskiemu dyktatorowi w 1957 r. przez amerykańskiego ambasadora Gardnera, a obecnie znajduje się w Muzeum Rewolucji. W tym kontekście wypowiedź liderki opozycyjnej sekty, „Damy w Bieli” Berty Soler, która w czasie podróży do Hiszpanii w ramach antysocjalistycznej kampanii przeciw własnemu rządowi nazwała Kubę przedrewolucyjną „klejnotem ze złota”, jest po prostu porażająca.

„Za rządów Fulgencio Batisty – ciągnął późniejszy prezydent – zamordowano 20.000 Kubańczyków W ciągu siedmiu lat odsetek ludności Kuby zmniejszył się bardziej niż liczba Amerykanów, którzy zginęli w dwóch wojnach światowych [… ] rzecznicy administracji [USA] pochwalili Batistę, zachwalali go jako zaufanego partnera i dobrego przyjaciela, w czasie, kiedy Batista mordował tysiące ludzi, niszczył resztki wolności i kradł setki milionów dolarów narodowi kubańskiemu”.

Młody senator przyznał, że rząd waszyngtoński wspierał walkę Batisty z rewolucjonistami wysyłając broń, stwierdzając: „Nawet kiedy nasz rząd wstrzymał wysyłanie broni, nasza misja wojskowa pozostała, by trenować żołnierzy Batisty do walki z rewolucjonistami i odmówiła opuszczenia kraju, dopóki siły Castro nie pojawiły się na ulicach Hawany „.

20 tysięcy ofiar – warto zapamiętać tę liczbę i skonfrontować ją z ogólną liczbą egzekucji porewolucyjnych, nie wspominając już nawet o 4 tys. zabitych na przestrzeni lat Kubańczykach wskutek działań najemnego terroryzmu. Według różnych źródeł było tych egzekucji kilkaset.

Zgodnie z raportami Amnesty International (nie zainteresowanej przecież prezentowaniem danych korzystnych dla Kuby) statystyki te wyglądają następująco:

Liczba wydanych wyroków śmierci w latach 1959-1987: 237
Liczba wykonanych wyroków śmierci w latach 1959-1987: 21
(źródło: http://files.amnesty.org/ai50timeline/1989-when-state-kills – str. 135 PDF-u)

Jak widać, rewolucja kubańska szła raczej w kierunku minimalizowania a nie maksymalizowania liczby wyroków śmierci. Zamiana zasądzonej egzekucji w wyniku rewizyjnego procesu w końcu 2010 r. na współwykonawcy zamachów terrorystycznych i wspólniku Luisa Posady Carillesa nazwiskiem Francisco Chávez Abarca i fakt, że kary śmierci nie wykonano na Kubie od 2003 r. pokazuje w jakim kierunku idzie ten kraj, wbrew przekazom prozachodnich ośrodków. Ciekawie wypada pod tym względem porównanie z USA, gdzie w latach 1950-1959  wykonano 717 wyroków śmierci, na przestrzeni 1960-1969 -191, a pomiędzy 1990-1999 – 518. Natomiast według danych z 29 maja 2013 r., gromadzonych przez Death Penalty Information Center, od 1976 r. po dzień dzisiejszy przeprowadzono łącznie 1340 egzekucji, a około 3125 obywateli nadal przetrzymywanych jest w celach śmierci – jak ujawnia z kolei artykuł z Chicago Tribune z marca 2011 roku. Oczywiście można dyskutować nad przyczynami tak wysokiego współczynnika, zestawienie to pokazuje jednak po raz kolejny zasadniczą hipokryzję oskarżeń wobec Kuby.

Tekst P. Ikonowicza to rzecz jasna esej i choćby z tego względu stanowi on tylko wywołanie tematu, a nie kompleksową analizę. Jednak dobór cytatów i teza którą posłużył się autor przedstawiona w takiej postaci nie uderza w antykomunistyczny mit, w myśl którego Guevara odpowiadał złem na zło. Sednem nie jest tutaj argumentacja: inni mordowali jeszcze więcej i to rozgrzesza Che. Takie podejście nie uświadamia różnicy między straceniem łącznie na przestrzeni lat po rewolucji kubańskiej kilkuset morderców, zdrajców  i degeneratów, a 20 tysiącami ofiar poprzedniego ustroju, które sprawiły, że gdyby nie stracenie najbardziej odpowiedzialnych, lud kubański rozerwałby ich na strzępy za własne krzywdy. To nie pozwala – niezależnie od intencji autora – obalić zafałszowanego mitu, w myśl którego Guevara to ludobójca mający na koncie setki tysięcy, jeśli nie miliony ofiar.

Dzięki temu zafałszowaniu w ostatnich latach wygodniej jest powtarzać opowieści uciekinierów niż badać źródła i fakty. Są to opowieści uciekinierów, którzy odkrywali swój własny interes we współpracy z krajem, który odpowiadał za ciężkie krzywdy narodu kubańskiego, po prostu przechodząc na obcy żołd. Taką samą propozycję złożono z resztą samemu Guevarze i to pokazuje, że w tej roli – demaskatora socjalistycznej Kuby – byłby on dla CIA równie cenny, jak tamci zdrajcy, często mający na sumieniu np. nadużycia wobec więźniów. Dla tych zbiegów był to często sposób na ucieczkę przed odpowiedzialnością za popełnione zbrodnie, za które więziono ich i karano na Kubie.

Uderzając słusznie w komercjalizację wizerunku Che, chcąc pokazać, że chodziło mu o co innego, Ikonowicz równocześnie nie odpowiada właściwie na pytanie o co walczył Ernesto Guevara i pomija skrzętnie jego światopogląd, ograniczając się do ogólników o jego wzburzeniu niesprawiedliwością na świecie i wynikającej z tego miłości do ciemiężonych i zapiekłej nienawiści wobec wrogów.

Guevara, który na spotkaniach z młodzieżą uczył ją współczucia, w jednym z przemówień stwierdził jednoznacznie: „Bycie rewolucjonistą oznacza smutek, gdy gdzieś na świecie zostanie zabity człowiek i radość, gdy gdziekolwiek zostanie rozwinięty sztandar wolności”. Rzuca się w oczy, że jeśli potrzebowałby wychowywać żywe automaty do zabijania, w takim właśnie duchu musiałby szkolić młodzież.

Takie wypowiedzi Guevary stoją jednak w sprzeczności z jego upowszechnianym przez ostatnie lata obrazem. Za to dobrze do niego pasują wyjęte z kontekstu smakowite z pozoru kąski, takie jak groźnie brzmiące deklaracje, jakie dawał on w wystąpieniu polemicznym w czasie obrad ONZ w Nowym Jorku w 1964 r. Che zapewnił tam z właściwą sobie swadą ni mniej ni więcej tylko to że rewolucjoniści kubańscy rozstrzeliwują i będą rozstrzeliwać, jeśli będą do tego zmuszeni. Była to odpowiedź na oskarżenia przedstawiciela USA, który by uniknąć niewygodnego tematu, poruszył temat kilkuset egzekucji na Kubie. Odpowiedź tą trzeba rozpatrywać w kontekście wcześniejszego długiego wystąpienia Guevary, w którym szczegółowo przedstawiał on kwestię sponsorowanego i organizowanego przez USA (oraz marionetki) masowego ludobójstwa w Ameryce Łacińskiej i wielu innych krajach: (http://www.marxists.org/archive/guevara/1964/12/11.htm).

Ponadto wystosował szereg żądań – w tym zaprzestania pirackich ataków na kubańskie wybrzeże, wskutek których ginęli obywatele kubańscy. We wspomnianej odpowiedzi Che starał się po prostu zwrócić uwagę opinii publicznej na konieczność zdecydowanej i samotnej obrony kraju przed najemnymi bandami, obrony związanej z koniecznością karania najemnych zbrodniarzy i degeneratów. Słowa te były po części na postrach, by wykazać, że wobec ignorancji gremiów międzynarodowych w stosunku do zagrożeń i dokonanych już na ich kraju inwazji i zbrodniczego sabotażu Kubańczycy będą zmuszeni stosować radykalne środki.

Zaskakuje też niezachwiane przekonanie autora co do tego, że obecnie walka Che w tej postaci, w której ją prowadził byłaby w Ameryce Łacińskiej pozbawiona sensu, ponieważ lewica wygrywa w tych krajach wybory, a „uwikłane w konflikty w Iraku i Afganistanie USA nie są już w stanie wysyłać wojsk do krajów Ameryki Łacińskiej”. Czyżby na tym kończyły się przeciwieństwa międzyklasowe? Czyżby fakt, że prawicowe wpływy znajdują się w pewnym odwrocie, powstrzymywał je przed wspieraniem z zagranicznych funduszy kampanii dezinformacyjnych, czy krwawych rozruchów, jak te, które niedawno towarzyszyły atmosferze powyborczej w Wenezueli? Czy nie próbowały one wszelkimi środkami wykorzystać śmierci Hugo Chaveza dla zwiększenia własnych wpływów, czego dowodem jest chociażby wynik ostatnich wyborów, którego odrzucenie ogłosiły jeszcze przed samym głosowaniem, we wspólnym stanowisku antykomunistyczne rządy Europy wraz z pro waszyngtońskimi spośród rządów Ameryki Łacińskiej?

Wreszcie ostatnia kwestia, autor artykułu w „Trybunie” twierdzi, że prawica jest jakoby o Che Guevarę zazdrosna i zniesławia go, bo nie ma własnych, dorównujących mu bohaterów, których może wziąć na sztandary. Czyżby Ikonowicz nie dostrzegał, że ruchy antykomunistyczne także mają swoich bohaterów? Żołnierze wyklęci, Pinochet, Franco, Mussolini, Reagan, Margaret Thatcher… Postacie te czczone są właśnie za skuteczność w rozprawie z „czerwoną zarazą”, z takimi jak Che…

 „Nie jestem wyzwolicielem, wyzwoliciele nie istnieją. Są jedynie ludzie, którzy się sami uwalniają” – podsumował kiedyś swą postawę Guevara. Kim był w takim razie Che i skąd czerpał swoje przekonania?

Był komunistą, który swoją koncepcję rewolucji i społeczeństwa socjalistycznego wywodził z prac klasyków socjalizmu naukowego. Opierał się jednak dogmatyzmowi, zapoczątkowując na Kubie np. krytykę podręczników radzieckich i wykazując w nich upraszczanie koncepcji Marksa, Engelsa i Lenina. Przez sporą część swojej działalności podziwiał Stalina, odnosząc się krytycznie jednak do jego spuścizny w swoich tzw. „Zeszytach Paryskich”. Razem z Fidelem Castro poddawał miażdżącej krytyce oportunizm tzw. „starych partii”. Wybitnych rewolucjonistów często przedstawia się w glorii wizerunku Robin Hooda bądź, gdy robi to przeciwnik, w kostiumie upiornego mordercy. Wizja, jaką przedstawił Ikonowicz wpasowuje się idealnie w ten pierwszy schemat. Tyle, że takie podejście de facto zaciera prawdę o tym skąd tak naprawdę czerpali swoje inspiracje i jakimi przesłankami kierowali się ci rewolucjoniści.

Dawid Jakubowski, Socjalizm Teraz