Pierwszy Maja od 135 lat jest dniem walki o słuszne prawa ludzi pracy oraz wolność i sprawiedliwość społeczną, prawo do pracy i godnego życia

Wanda Wasilewska - Fidel

Opublikowano:

Kategoria: Bez kategorii


Untitled1

Wanda Wasilewska

Mała motorówka czeka koło drewnianego pomostu. Siadamy do niej — Fidel*, ja** z Nataszą, moją tłumaczką i nieocenioną towarzyszką w niełatwej podróży po Ameryce Łacińskiej, mechanik i jego pomocnik. Przez wąskie przesmyki między wysepkami, przez gmatwaninę odnóg jeziora wypływamy na jego szeroką taflę.
Jest jedna wędka. Fidel odstępuje ją mnie, a sam majstruje sobie „wędkę”. Gruba linka, na końcu — potrójny wielki haczyk i drewniana rybka z ogonkiem z różnobarwnych piórek czy nitek. Masywne ciężarki. Motorówka jedzie powoli, będziemy łowić „dróżką”, ciągnąc za sobą przynętę. Castro śmieje się. Ma teraz twarz chłopca, który wyrwał się ze szkoły na wakacje.
— Będziemy współzawodniczyć! — mówi wyrzucając daleko swoją drewnianą rybkę.
Nie przywykłam do takiej przynęty, i woda tu inna, i ryby. Co to będzie?
Boję się porażki, lecz przyjmuję wyzwanie. Zarzucam wędkę, łódka płynie dalej.
— Złapałem — mówi Fidel. Kilkadziesiąt metrów za nami widzę przecinający wodę jakiś przedmiot, od którego rozchodzą się drobniutkie fale, stanowiące niejako miniaturę fal, ciągnących się za naszą łódką. Fidel szybko ściąga linkę, rzucając ją na dno łódki. Przedmiot przybliża się, rośnie… Na dno łódki pada duża ryba, ma ze trzy kilogramy. Fidel patrzy na mnie figlarnie. Ale w tej chwili i ja czuję, że linka drga inaczej niż dotąd, a spinning wygina się w łuk. Jaki sukces — ryba! Gorączkowo zwijam linkę, ryba stawia opór, zbliża się powoli, serce mi bije ze strachu. I oto jest! Złapałam rybę nie w Dnieprze, nie w Dunaju, złapałam rybę na dalekiej Kubie, współzawodnicząc z Fidelem Castro. Moja ryba jest trzykrotnie mniejsza niż ryba Fidela, czy to jednak ważne!

Jestem pewna, że zaraz znowu poczuję szarpnięcie, że znowu woda zapieni się, przecięta głową ryby. Ale, jak na złość, mechanik powiada:
— Benzyna się kończy.
Na tym kończy się łowienie ryb. Naradzamy się.
— Jeśli nie pojedziemy po benzynę — uprzedza Fidel, możemy siedzieć tu nawet i całą dobę, zanim nas odszukają. Nikt nie wie, dokąd pojechaliśmy.
Niepostrzeżenie przyglądam się Fidelowi. W rozpiętej kurtce, z odkrytą głową, pogrążony jest zupełnie w rozplątywaniu swojej linki. W każdej chwili może pojawić się nad nami piracki samolot i ostrzelać maleńką łódkę. Z tych nie kończących się bagien, wód, trzcin, z labiryntu wysepek może w każdej chwili wyskoczyć łódka z uzbrojonymi wrogami. Nie, to nie jest poza. Temu człowiekowi nie przychodzi na myśl, że może grozić mu niebezpieczeństwo. Teraz nie jest premierem, wodzem, mówcą i przywódcą. Jest jak uczeń na wakacjach, któremu udało się wymknąć na krótko od ciężkich obowiązków, który potrafi radować się z całego serca pięknem wód, zachodem słońca, ciszą wspaniałej przyrody….
Z trudem dobijamy do maleńkiego zalewu, wcinającego się w błotnisty brzeg wysepki. W trzcinie ukryte są trzy beczki benzyny. Obok — strzegący ich człowiek. Szybko napełniamy zbiornik. Zaczyna zmierzchać. Płyniemy po jeziorze, połyskującym ostatnimi odblaskami dnia. Nagle spoza zakrętu wyskakuje duża łódź, z rozpędu przepływa mimo nas, i nagle zawraca. To szukają Fidela; jego długa nieobecność wzbudziła niepokój.
Uczestnicy wycieczki, oczekujący naszego powrotu, siadają do samochodów. Fidel zabiera mnie i Nataszę do swego wozu. Zjeżdżamy na bok, przepuszczamy całą karawanę samochodów.
Fidel chce nam pokazać spółdzielnię węglarzy, zbaczamy więc z głównej drogi.
Tu na półwyspie Sepata, przed rewolucją zupełnie odciętym od świata, żyli ludzie trudniący się wypalaniem węgla drzewnego z korzeni krzewów rosnących na bagnach. Węglarze prowadzili na pół koczownicze życie biedaków wśród bagien i zarośli. Zjadały ich moskity, za swą ciężką pracę dostawali grosze, pomoc lekarska była dla nich zupełnie niedostępna, ich dzieci nie chodziły do szkoły. Teraz utworzyli spółdzielnię.
Wśród ciemności docieramy wreszcie do oświetlonego budynku. To stołówka spółdzielni. Robotnicy skończyli właśnie kolację. Fidel każe i nas nakarmić tą samą strawą, którą jedli wszyscy. Czuje się tu jak w domu. Podchodzi do okienka, przez które wydają jedzenie z kuchni, i zaczyna żywą rozmowę z kobietą krzątającą się przy płycie. Ledwie siadamy do stołu, już otacza nas tłum; ludzie usłyszeli, że przyjechał Fidel. Fidel od razu zaczyna rozmowę o tym, co wydaje się być dziś najważniejsze na Kubie — o walce z analfabetyzmem. W całym kraju, z niesłychaną siłą i rozmachem prowadzi się walkę z analfabetyzmem.
Dowiadujemy się, że także tu, w spółdzielni pracuje czworo nauczycieli-ochotników, którzy przyjechali z Hawany. Ładna Murzynka jest z zawodu nauczycielką, ale druga, o jasnej skórze, jest studentką medycyny, młodzieniec jest robotnikiem cukrowni, w której pracuje sezonowo, drugi młodzieniec — także jest studentem lub robotnikiem.
— Gdzie wasi uczniowie?
— O, na przykład ten….
Z tłumu wysuwa się starszy człowiek w słomianym kapeluszu. Zdaje się, że kapelusza nie zdejmuje się tu prawie nigdy.
— No, jak umiesz czytać?
— Trochę, jeszcze niezupełnie.
— Jak to niezupełnie? Każdy z przyjemnością uczyłby się u takich nauczycieli, a ty — niezupełnie!
— Fidel, nie mam czasu.
— Jak to, nie masz czasu? Skończyłeś pracę — ucz się!
— Kiedy nasza praca nie ma końca. W dzień pracujemy, a w nocy budujemy.
To prawda. Tu, gdzie ludzie kiedyś gnieździli się w nędznych szałasach i norach, buduje się spiesznie osadę z domkami o trzech i czterech pokojach. Przed stołówką, na dużym wyrównanym placu wykopane są rowy, leżą stosy piasku i gliny, kłody i deski. Rodziny węglarzy i drwali, rozproszone dawniej po lasach i bagnach, teraz wspólnie wypalają węgiel i gromadzą różne cenne gatunki drewna na wyroby stolarskie. Nie są już nędzarzami, są właścicielami gospodarstwa. Pracując razem z brygadą budowlaną wznoszą osadę dla siebie.
Korzystają z przyjazdu Fidela, żeby załatwić dziesiątki różnych spraw — społecznych i osobistych.
Jedna z kobiet skarży się: mąż opuścił ją, została sama z trojgiem dzieci. Pojechał do Hawany uczyć się. Nie przysyła jej nic, bo sam nie zarabia. Ona nie może pracować; musi opiekować się dziećmi. Kobieta chce, żeby wzięto jej dzieci do domu dziecka w Hawanie, będzie wtedy mogła pracować.
Fidel każe odnaleźć męża, niech wraca i zajmie się rodziną. Jak się ma troje dzieci, trzeba pracować. Ze swojej strony obiecuje pomoc pieniężną, zanim mąż nie wróci.
Z kuchennego okienka wygląda kucharka.
— Fidel, nie mamy mydła, każ przysłać mydło.
— Nie ma mydła ? A byłaś w Hawanie ?
— Byłam.
— Widziałaś tam dużo mydła?
— Nie, i tam jest za mało.
— A widzisz. Z mydłem ciągle jest jeszcze kiepsko. Trzeba mieć pretensję do Amerykanów, nie do nas. No, ale rośnie przecież u was (wymienia jakieś drzewo), można jego liśćmi prać, zamiast mydłem.
Mimo to poleca jednemu z towarzyszących mu żołnierzy, by zapisał tę prośbę. Sam zaś zaczyna długą rozmowę z robotnikami budowlanymi, którzy domagają się większej ilości spychaczy i ciągników. Dyskutują nad tym, czy naprawdę potrzebny jest jeszcze jeden spychacz.
— Nie, nie mogę od razu powiedzieć: damy. Zorientuję się w Hawanie. Wiecie sami, jak dużo buduje się teraz, maszyny potrzebne są wszędzie. Każdy chce, każdy ciągnie w swoją stronę, a o innych nie myśli. Jak mogę od razu, bez obliczenia, powiedzieć: damy?
Robotnicy kiwają głowami ze zrozumieniem. Ale twarze ich rozjaśniają się, kiedy i ich prośba zostaje zapisana.
Nagle z tłumu wyskakuje młody chłopak.
— Fidel, przyślijcie nam broń. Chcemy zorganizować własną milicję, chętnych jest dużo, a co my mamy?
I kładzie na stół jako dowód rzeczowy coś, co przypomina karabin. Stary rupieć. Wszyscy śmieją się. Śmieje się też i Fidel.
— Dobrze ci się śmiać — zżyma się chłopak. A co mamy robić,
jak bandyci napadną? Bronić się tym drewienkiem czy co? A jeśli zechcą podpalić domy?
— Ile karabinów wam potrzeba?
— Chociaż dziesięć.
— Nie, dziesięciu nie dam.
— A jeśli przyjdą bandyci?
Spór przedłuża się. Obaj gestykulują z ożywieniem i przerywają sobie. Wreszcie Fidel obiecuje:
— Dobrze, przyślemy sześć.
— Dziesięć.
— Powiedziałem — sześć!
Podają nam kolację. Fidel ogląda ryż na talerzu i woła dostawcę produktów do spółdzielni, którym okazuje się mąż kucharki. Fidel wypytuje szczegółowo, ile płacą za ryż, radzi kupować inny, lepszy gatunek. Interesuje się cenami pomidorów, dowiaduje się, gdzie kupują mięso. Radzi, żeby ktoś z członków kolektywu zajął się łowieniem ryb. Ryby są tańsze od mięsa, urozmaicają pożywienie, a poza tym w rybim mięsie jest więcej białka.
A Fidel nie może nacieszyć się kolacją. Jest i ryż, i mięso, i sałatka z pomidorów, i jajka. Kolacja jest naprawdę smaczna i obfita.
Odprowadzani przez tłum ludzi siadamy do samochodu.
W ciemnym samochodzie, na tle jaśniejszego okna rysuje się słabo grecki profil Fidela. Dziwna twarz — zmieniająca się ciągle, wyrażająca natychmiast każdy nastrój i uczucie.
W ciemności nocy kubańskiej patrzę na regularny profil i myślę, że ten wódz jest przecież niewiele starszy od mojej córki. Że dźwiga on odpowiedzialność za kraj i naród, za siedem milionów ludzi, którzy bez odpoczynku uczą się i budują, przekształcając swą wspaniałą wyspę z byłej kolonii amerykańskiej w samodzielne państwo.

*Fidel Castro (ur. w. 1927 r.) – narodowy bohater kubański; na czele armii powstańczej prowadził walkę przeciwko dyktatorowi Batiście i po zwycięskiej rewolucji w r. 1959 objął władzę na Kubie jako premier. Jest również I Sekretarzem Połączonych Organizacji Rewolucyjnych.
**Wanda Wasilewska (1905–1964) – powieściopisarka i wybitna działaczka społeczna. W okresie międzywojennym współpracowała z prasą socjalistyczną, a przez pewien czas była w zespole redakcyjnym dziecięcych czasopism „Płomyk” i „Płomyczek”. W tym czasie ukazały się jej powieści m. in.: Ojczyzna, Pokój na poddaszu, Ziemia w jarzmie. Po napaści Niemców na Związek Radziecki wstąpiła do Armii Czerwonej. W 1943 r. była jednym ze współorganizatorów Związku Patriotów Polskich, którego została przewodniczącą, oraz Armii Polskiej w ZSRR. Po zakończeniu wojny zamieszkała na stałe w Kijowie, zajmując się pracą pisarską oraz dziennikarską.

Źródło: Jan Stanisław Kopczewski: „Między dawnymi a nowymi laty. Wypisy dla klasy VIII szkoły podstawowej”, Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych, Warszawa 1967, s.294-298.